13 stycznia 2009 roku na półkach sklepowych na całym świecie pojawiła się najnowsza produkcja EA Digital Illusions (w skrócie DICE). Wtedy jeszcze mało kto przypuszczał, że w dużej mierze zrewolucjonizuje ona branże gier wideo. Po ponad siedmiu latach oczekiwania, otrzymaliśmy kontynuację przygód Faith. Jak sprawdza się w akcji nowa cześć jednej z najlepszych gier FPP w historii? Sprawdźmy to!
Pierwsza część Mirror’s Edge wywarła na mnie duże wrażenie i wciągała na wiele długich godzin. Jak na tamte czasy najnowsza produkcja DICE była czymś przełomowym, gdyż oferowała piękną, minimalistyczną oprawę graficzną, przyzwoitą historię oraz przede wszystkim niesamowity pomysł na rozgrywkę. Była to jedna z niewielu gier, która pokazała, że wciąż można stworzyć coś nowego i przełomowego. Mirror’s Edge Catalyst jest lustrzanym odbiciem pierwowzoru, niestety lustro już się trochę postarzało oraz pojawiło się na nim kilka drobnych rysek.
Zaczynając od samego początku, w Mirror’s Edge Catalyst wcielamy się ponownie w postać Faith Connors, która po odsiedzeniu wyroku w futurystycznym poprawczaku, wychodzi na wolność i wraca do swojego starego trybu życia – biegania. Na młodą sprinterkę czeka wiele przygód i atrakcji, spotykając na swojej drodze starych znajomych. Warto wspomnieć, że Mirror’s Edge Catalyst nie jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń przedstawionych w pierwowzorze, a jest jedynie rebootem. Niestety, podobnie jak i w przypadku pierwszej części, historia przedstawiona w grze prezentuje się co najwyżej przyzwoicie.
Z punktu widzenia mechaniki Mirror’s Edge Catalyst prezentuje się praktycznie tak samo jak poprzedniczka, poza jedną “małą” zmianą. Studio DICE, idąc z biegiem czasu, postanowiło osadzić akcję swojej najnowszej produkcji w dość dużym, otwartym świecie. Pewnie myślicie sobie: “Super, wow, otwarty świat, wow, jeszcze więcej biegania, wow, zadania poboczne, wow, znajdźki”. W pewnym stopniu macie racje, ale uwierzcie mi, to nie wygląda już tak pięknie w praktyce, jak zdążyliście sobie przed chwilą wyobrazić. Nudne zadania poboczne, które w dużej mierze polegają na zasadzie “przynieś, wynieś, pozamiataj”. Nudny, utopijny, modernistyczny świat, obładowany jakimiś kolekcjonerskimi piórami, wyjętymi prosto z Assassin’s Creed. Poruszanie się, jak i walka z napotkanymi przeciwnikami nie sprawia już tej samej frajdy co siedem lat wcześniej. Panie i panowie z DICE nie tędy droga! Mirror’s Edge Catalyst sprawdził by się lepiej jako liniowa gra. Otwarty świat do tej produkcji najzwyklej w świecie nie pasuje.
Mirror’s Edge Catalyst wykorzystuje autorski silnik gry studia EA DICE – Frostbite 3. No nie powiem, grafika prezentuje się miejscami całkiem ładnie, ale do starszego o trzy lata Battlefielda 4, zrobionego na tym samym silniku gry, jest jej co najmniej daleko. Tekstury są strasznie niskiej rozdzielczości, dlatego jedne co przykuło moją uwagę to bardzo ładne miejskie krajobrazy. Reszta strasznie kuleje.
Na całe szczęście, na tle niedopieszczonej w każdym calu grafiki, bardzo dobrze prezentują się animacje postaci, które są bardzo płynne.
Warto również pochwalić udźwiękowienie, które nie przeszkadza w rozgrywce i idealnie dopasowuje się do danej sytuacji.
Podsumowując, Mirror’s Edge Catalyst nie jest tak dobry, jak byś powinien. Studio DICE próbowało połączyć to co było najlepsze w pierwowzorze, z całkowicie nowym, wielkim, otwartym światem. Wielki potencjał – wielki zawód. Gra najlepiej sprawdzała się okrojonej wersji, bez zbędnych znajdziek, czy misji pobocznych – tylko ty, Faith i parkour.
Grę Mirror’s Edge Catalyst można kupić w atrakcyjnej cenie na Kinguin.net.

CEO of HCGAMES.pl, licencjonowany dziennikarz, filantrop, łamacz serc, nie szablonowy znawca stylu oraz wykwintny koneser dizajnu i żyćka.